Wiktoria Pragacz – Klasa IID
6 grudnia 2019 r. w Teatrze im. S. Jaracza w Olsztynie miała miejsce premiera sztuki „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” w adaptacji i reżyserii Łukasza Barczyka na podstawie książki Marcina Wichy.
Na stronie teatru Łukasz Barczyk przedstawia swoją koncepcję reżyserską, która wynika z jego interpertacji utworu Marcina Wichy („Rzeczy, których nie wyrzuciłem” – m.in. nagroda Nike za rok 2018 – w dwóch kategoriach: Wybór jury i Wybór czytelników).
Reżysera zainteresowała historia ludzi dotkniętych dziedziczonym lękiem, dziedziczonym po żydowskiej matce, po jej rodzicach. Ten lęk przed zewnętrznym światem, przed demaskacją ma traumatyczną moc i jakby odziera z tożsamości, nie pozwala w pełni walczyć o swoje miejsce w społeczeństwie, karząc się wycofać w zacisze inteligenckiego domu.
Reżyser dostrzegł w powieści także ciekawy obraz rodziny, która swe inteligenckie wartości mogła zachować tylko w domu, gromadząc książki, właściwie je zdobywając w czasach PRL-u. Tę cechę inteligenckiej rodziny doskonale podkreśla zaskakująca scenografia, ponieważ widz przed spektaklem musi przecisnąć się przez labirynt zbudowany przez regały wypełnione książkami. Książki ogdrywały ważną rolę w zyciu rodziny głównego bohatera, aż tu nagle po śmierci matki, stały się bezwartościowe, co ogłasza antykwariusz, odmawiając kupna. W spektaklu bohater zaczyna wówczas rzucać książkami, a widz czuje, że bierze udział w jakiejś profanacji.
Dla mnie dużym zaskoczeniem był główny bohater (grany przez Grzegorza Gromka), który nie mówił o matce wprost, ale opowiadając o książkach, szpargałach, bardzo poruszał i widzowi chciało się płakać, choć nie było  żadnych ckliwiych momentów. Spektakl wiele zyskał dzięki świetnej grze aktorów, opartej na aluzyjności, powściągliwości. Jednakże scena umierania wydała się zbyt dosłowana i poczułam się jako widz dość niezręcznie (ale może taki miał być efekt). Czymś co może dodatkowo zaciekawić jest fakt, że wszystkie osiem kobiecych postaci, poza matką, grała jedna aktorka. Jednak mimo świetnej gry aktorskiej Ewy Pałuskiej-Szozdy, nie przekonuje mnie pomysł wcielania się w kilka postaci na oczach widzów. Odbywało się to zbyt chaotycznie i niektóre bohaterki zlewały się w swoich zachowaniach, trudno było je odróżnić.
Najbardziej urzekła mnie postać matki, grana przez aktorkę Irenę Telesz-Burczyk, która idealnie pasowała do tak znaczącej roli. Jej gra była niesamowicie poruszająca, ukazując raz dramatyzm swojego życia, innym razem komediowy dystans do wydzarzeń. Scena, w której opowiadała o przeszłości jest moją ulubioną.
Myślę, że spektakl „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” porusza ważne sprawy, z którymi każdy człowiek musi się zmerzyć w samotności, więc warto wybrać się do teatru.

Comments are closed.