Wypłynęliśmy z Lefkady pełni nadziei i… zapasów chipsów mówił, że „przygoda czeka”. Nikt jednak nie uprzedził nas, że na jachcie nie ma Wi-Fi, prysznic działa jak kapryśna wróżka, a WC przypomina zabawkę z Kinder Niespodzianki. Rejs był magiczny!
Pierwszą noc spędziliśmy na morzu, zacumowani w niewielkiej zatoczce niedaleko wyspy Meganissi.
W urokliwej zatoczce, gdzie woda była tak błękitna, że podejrzewaliśmy, iż ktoś tam kiedyś wrzucił kilogramy seledynowej farby, wyskoczyliśmy do wody. Kefalonia, największa wyspa Morza Jońskiego, była celem na kolejny dzień. Słynna z pięknych plaż, ale jeszcze bardziej ze swoich greckich specjałów.
Kolejnego dnia płynęliśmy w stronę Ithaki, legendarnej wyspy Odyseusza. Nikomu nie powiedzieliśmy, że oprócz bogatej historii, wyspa ta słynie z doskonałych restauracji i wyśmienitej moussaki.
Wracając do Lefkady, wszyscy patrzyliśmy na wyspy, z którymi zżyliśmy się przez te kilka dni. Tak, żeglarstwo może być chaotyczne, nie zawsze wygodne, ale absolutnie niezapomniane. I chociaż mieliśmy dość zmywania naczyń wiedzieliśmy jedno: to była przygoda, której nie zapomnimy. W drodze powrotnej czeka na nas jeszcze Budapeszt.
Comments are closed.